środa, 25 marca 2015

4. "Opowieść o narkomance"


Rozmawiały. Nie zwracały uwagi na mijający czas. Ktoś mógłby pomyśleć że są dobrymi przyjaciółkami, które nigdy się nie rozstały. A w rzeczywistości było inaczej. Widziały się po raz pierwszy od ponad roku. Jedna była dziewczyną uzależnioną od narkotyków, a druga półsierotą po załamaniu psychicznym. Przyjaciółki? Kiedyś. Dziś tylko znajome...
Po jakimś czasie włączyły na starym telewizorze popołudniowe wiadomości..
- Wczoraj, w godzinach wieczornych z więzienia na obrzeżach San Francisco uciekli dwaj mężczyźni skazani rok temu na piętnaście lat więzienia za zabójstwo Jane Williams i brutalne pobicie jej osiemnastoletniej córki - oznajmił prezenter a Mary z głośnym hukiem wypuściła z ręki kubek który potoczył się w róg pokoju, cudem nie rozbijając się o podłogę - dzisiaj nad ranem dopuścili się kolejnej zbrodni. W jednym ze starych bunkrów w San Francisco znaleziono ciało James'a Williams. Jest to mąż Jane. Ni wiemy czy rodzina Williams'ów miała jakąś styczność z mordercami... Mężczyźni niecałe dwie godziny temu zostali złapani przez policję. Jeden uciekł, jest poszukiwany - na ekranie pojawił się portret zabójcy. Miał na oko 25 lat, czarne krótkie włosy i a na szyi wytatuowany napis. - drugi powiesił się po umieszczeniu w więzieniu...
Zbliżenie na czarny worek... Co w środku? Jej ojciec. Jedyna osoba, która jej pozostała odeszła... Mary ze łzami w oczach cofnęła się na kilka kroków, a po chwili wybiegła z mieszkania.
Ona naprawdę chciała za nią biec. Biec aby ją dogonić. Być z nią. 
Tutaj chodziło o samą obecność a nie o pocieszanie.
"Nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Poradzisz sobie. Zapomnij..." - na co komu takie słowa? One nic nie zmienią. O tym co się stało, co nas dotknęło nie zapomnimy przez jedno "Nie przejmuj się".
Mogła pobiec. Jednak coś w głębi duszy zabroniło jej tego. Gdyby to uczyniła być może los Mary byłby inny...
Skuliła się na kanapie wpatrując się w tylko sobie znany punkt. Nie wytrzymała tak długo. Założyła buty, kurtkę i wyszła. Czy chciała znaleźć Mary. 
Nie.
Przyjaciel, diler, gitarzysta - do niego zmierzała. Czy na pewno był jej przyjacielem? Zaczęła z to wątpić. Tak naprawdę to on od zawsze podawał jej prochy... Ale przecież tego potrzebowała. On miał coś co było jej niezbędne do życia. 
Podjęła decyzję. Znów szła tą samą doskonale znaną drogą z trudem usiłując powstrzymać drganie rąk. 
Była już niedaleko... Jeszce tylko kilkanaście minut drogi i będzie ją miała. Nagle przystanęła. Ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Chciała zawrócić. Była jednak zbyt słaba. Nie miała w sobie na tyle siły, by wygrać z narkotykami. Wygrać chociaż ten jeden dzień. W głowie miała tylko jedną myśl. Krucha Blondynka. Przyjaciółka która nigdy jeszcze nie zawiodła... 
Mary? W tym momencie o niej zapomniała. Żałowała że ją zostawiła w tak trudnej chwili. Zamiast ją wesprzeć po raz kolejny wybrała prochy...
A co się działo z Mary?
Ona również podążała własną drogą. Dokąd zmierzała? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Co czuła? Żal? Smutek? Rozpacz? Czuła pustkę... Tak jakby na świecie nie było już nikogo kto mógłby jej pomóc.Kto mógłby ją wesprzeć...
Chciała być razem z nimi. W końcu spotkać się z matką. Powiedzieć jak bardzo ją kocha. Spojrzeć w jej roześmiane oczy. Zobaczyć się z ojcem. Przeprosić go za to że wyjechała do Lafayette zostawiając go....
Czy to wszystko było postanowione? Może to oni, Ci którzy ich zabili, kazali jej lekarzowi wysłać ją do rodzinnego miasta by mieć wolną rękę do działania? Może chcieli żeby nie było żadnych świadków tego zabójstwa? Chciała znać odpowiedź na wszystkie te pytania. Jednak wiedziała, że nigdy jej nie otrzyma.
"Oni już nie wrócą" - powiedział głos w jej głowie. Ze łzami w oczach usiadła na zimnym chodniku opierając się plecami o ścianę starego budynku. Porzuconego. Tak jak ona...
Jednak ktoś o niej myślał... Przystanęła kilkanaście metrów przed znajomą chatką. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie chciała iść dalej mimo iż była już tak blisko celu. Usiadła na powalonym pniu jakiegoś drzewa. Zostawiła Mary... Tak po prostu ją opuściła... A co by było gdyby to jej ojciec został zamordowany? No cóż... Na pewno nie tęskniłaby za nim. Może jedynie odrobinę. Na samym początku. Nie pamiętała już prawie jak to było zanim zaczął pić...
Z trudem wstała i ruszyła do chatki. Weszła do środka. Przywitał ją ten sam znajomy zapach... Tak jak ostatnio siedział na kanapie paląc papierosa.
- Masz? - zapytała lekko drżącym głosem spoglądając na niego. Spojrzał na nią zaniepokojonym wzrokiem a w jego oku pojawiła się łza. Niewinna, mała łza jednak na tyle widoczna że ona bez problemu ją ujrzała.
- Może i mam - szepnął - Ale na pewno ci nie dam.
- Dlaczego? Zapłacę ci.
- Nie chcę pieniędzy - spojrzał na nią wzrokiem, który dobrze znała. Wzrokiem, który mówił "Dlaczego to robisz? Czemu się temu nie sprzeciwisz? Bądź silna..." Mnóstwo razy tak na nią patrzał. Zwykle wtedy kiedy przychodziła do niego po prochy... - Chcę twojego dobra. Chcę żebyś nie brała, bo...bo boje się że nie poradzisz sobie kiedy wyjadę...
- No właśnie! - krzyknęła nie kryjąc emocji. Chciała mu powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu. Wszystko bez wyjątków... - Chcesz wyjechać! Kariera, pieniądze, dziwki i alkohol! O tym marzysz nie mając nawet zespołu! Wolisz to zamiast mnie! Chcesz mnie zostawić samą! Samą! Oprócz ciebie nie mam już nikogo! Rodzice?! Oni mnie nie rozumieją! Ojca praktycznie już nie mam Matka cały czas siedzi w pracy! Nie mam nikogo! - krzyczała dalej. Potem powiedziała mu o wszystkim o czym chciała. Nawet o Mary...
Wysłuchał. Wszystko do niego dotarło. Zaczął wątpić w to, czy powinien wyjeżdżać... Widział w jakim jest stanie. Nie chciał by była sama.
Zaczęła się trząść. Usiadła na sofie, kuląc się w kłębek. Widział, że jest jej ciężko. Że nie wytrzymuje... Nie miał zamiaru podawać jej prochów. Chciał ją tego oduczyć, ale... Sięgnął pod woreczek. Uformował malusieńką kreskę, a ona bez słowa wzięła...
Już po chwili uspokoiła się.
Nie chcąc tracić czasu chwycił jej dłoń i poprowadził w stronę wyjścia. Szli wolno do czasu aż wyszli na ulicę. Zaczęło padać. Niebo płakało... Wiedział, że już niedaleko, więc wziął ją na ręce. Była lekka. Przerażająco lekka. Jakby jej kości były wypełnione powietrzem...
Po chwili byli już w jego domu. Nie było tam nikogo oprócz nich. Położył jej bezwładne ciało na swoim łóżku. Spała. Spojrzał na jej spokojna twarz zniszczoną narkotykami...
Po kilkunastu minutach obudziła się.
- Odprowadzę cię to domu, dobrze? - zapytał na co ona tylko kiwnęła głową.
Szli w milczeniu. Nie przeszkadzała im cisza. Skręcili w boczną uliczkę z której dobiegał sygnał radiowozu...

2 komentarze:

  1. W kolejce blogów do nadrabiania znalazłaś się również ty, Emillie. wybacz za takie masakryczne opóźnienie, ale szkoła.
    Cholera, ale ta Mary ma pecha. Najpierw mama, potem ojciec i ona ledwo przeżyła. Miejmy nadzieję, że morderca nie zacznie jej szukać...Właściwie za to zamordowali jej rodziców?
    Radiowóz? Chyba ich nie złapią ? :oooooo

    OdpowiedzUsuń