wtorek, 7 kwietnia 2015

5. "Opowieść o narkomance".


Szli w milczeniu. Nie przeszkadzała im cisza. Skręcili w boczną uliczkę z której dobiegał sygnał radiowozu...
Akurat przyjechała karetka z której wyszło dwóch ratowników. Podbiegli do ciała, które dopiero teraz zauważyła. Rozpoznałaby je wszędzie...
"Ona żyje. Po prostu zemdlała. Wezmą ją na badania  i wszystko będzie dobrze..." - powtarzała w myślach. Nie mogła myśleć inaczej... Jeden z lekarzy rozpoczął resuscytacje, a drugi próbował powstrzymać krwotok. Głębokie rany. Rany na rękach z których sączyła się krew. Obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że robią to na marne. Że szanse na uratowanie jej życia są małe. Malusieńkie. Jednak mimo to nie poddawali się. Ratunek życia - to był ich cel...
Kilkanaście minut dłużących się niemiłosiernie... Moment w którym oderwali się od ciała. Bezwładnego ciała. Wiedziała że jest martwe. Że odeszła... Z jej oczu zaczęły lecieć łzy. Zaczęła się trząść tak samo jak wtedy gdy była na głodzie...
Nawet z odległości kilkunastu metrów usłyszała głos lekarza. Z jego ust wyszły słowa których tak bardzo nie chciała usłyszeć. Słowa które działały na jej serce jak miliony maleńkich szpilek wbijających się w jej serce...
- Godzina zgonu... 20:35...
Niedowierzanie. Szok. Dlaczego to zrobiła? Odpowiedź była prosta - chciała spotkać się z rodzicami. Skończyć życie które dzień za dniem stawało się coraz trudniejsze...
Przyspieszony oddech. Wielka gula w gardle. Nogi jak z waty. Gdyby nie przyjaciel stojący tuż obok niej najprawdopodobniej upadłaby na ziemię.
Po chwili jednak oprzytomniała. Uwolniła się z objęć chłopaka i ze łzami w oczach ruszyła w kierunku lekarzy którzy przenosili ciało. Poczuła, że ktoś mocno chwyta ją za ramię. Chciała się wyrwać. Biec dalej, ale uścisk był zbyt mocny. Odwróciła się i spojrzała na młodego policjanta.
- Nie możesz dalej iść - powiedział. Nie była w stanie mu odpowiedzieć. Z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Patrzyła na niego. Jej oczy mówiły wszystko jednak on nie pozwolił iść dalej. Zaczęła znów się wyrywać, szarpać... Kątem oka zobaczyła biegnącego ku niej Jeff'a. Mocno ją przytulił. Tak jakby miało to coś zmienić. Jakby miało zabić smutek po śmierci Mary.
- To była jej przyjaciółka - szepnął do policjanta rozluźniając uścisk.
- Mógłby pan podać jej dane?
- Mary Williams - odpowiedziała zamiast niego dziewczyna - Od dwóch lat mieszkała w San Francisco. Miała osiemnaście lat.. Dziś dowiedziała się o śmierci ojca. Była załamana psychicznie. Matkę zamordowano rok temu - głos jej się załamał. Cofnęła się na kilka kroków. Zaczęła biec. Chciała uciec jak najdalej. Nie odwracała się. Nie spoglądała za siebie... Co czuła? Pustkę. Pustkę, żal i tęsknotę... Czuła się odpowiedzialna. Odpowiedzialna za jej śmierć. Pozwoliła jej biec, a sama udała się po narkotyki. Prochy zamiast życia przyjaciółki. Odzyskanej przyjaciółki.
Zatrzymała się. Nie miała już siły. Usiadła na brudnym chodniku i opuściła głowę. Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła był już przy niej Jeffrey. Ile czasu minęło? Kilka sekund? Minut? A może trwało to trochę dłużej? Przyjaciel jednak ją gonił. Nie zostawił jej samej. Samej po czyjejś śmierci tak jak ona zrobiła to w stosunku do Mary.
- Zostawiła ci coś - powiedział spoglądając w jej przekrwione, kiedyś roześmiane, teraz przepełnione bólem i cierpieniem oczy i podał jej pomiętą lekko przybrudzoną karteczkę.
- Skąd to masz?
- Wyjąłem to z jej dłoni zanim zajęła się tym policja. To do ciebie... - wstała a on delikatnie ją przytulił - Przepraszam ale muszę ci to powiedzieć...
- Jeff... O co znowu chodzi?
- Wyjeżdżam wcześniej... Za dwa dni mam samolot...
Cofnęła się na kilka kroków. Słyszała tylko przyspieszone bicie swojego serca. Podeszła do chłopaka i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.
- Ja... Przepraszam... - szepnęła tak cicho, że nikt oprócz niego nie mógł tego usłyszeć.
A potem zaczęła biec.. Znów zaczęła uciekać, ale tym razem do swojego domu. Padało. Ostatnio pogoda idealnie wpasowywała się w jej nastrój... Przemoknięta dotarła na osiedle. Tak jak zawsze kopnęła latarnie stojącą na środku podwórka. Zgasła.
Stanęła i spojrzała w niebo... Myślała o Mary . Myślała o śmierci. Jednak w głowie tkwiło tylko jedno pytanie - co jest dalej? Chciała znać miejsce do którego pójdzie gdy już żaden wdech powietrza nie zaszczyci jej ciała.
Bóg? Nie wierzyła w niego. Ona również mogłaby sobie kogoś takiego wymyślić.Niebo? Piekło? Nawet jeśli takie miejsca istnieją to ona i tak jest przegrana...
Po jakimś czasie zdecydowała się wejść do bloku.Stanęła pod drzwiami mieszkania szukając kluczy. Znalazła je w kieszeni w której był też list... Przekręciła zamek i weszła do środka. Od razu udała się do swojego pokoju. Widziała że w salonie świeci się światło. Matka była w mieszkaniu. Wyszła z salonu i skierowała się do pokoju córki. Córki?
- Nie mogę już przed tobą tego dłużej ukrywać - wyznała a w dziewczynie zamarło serce. Czy dziś usłyszy kolejną wiadomość która odwróci jej życie do góry nogami? - martwię się o ciebie. Przysięgłam sobie, że się tobą zaopiekuje. Nie jestem twoją matką... - w oczach dziewczyny pojawiły się łzy - twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym...
Nie chciała słyszeć niczego więcej. Tyle jej wystarczyło. Wybiegła z domu. Po raz kolejny uciekała przed rzeczywistością...
Żyła z kobietą, która tylko udawała jej rodzicielkę. Jej prawdziwi rodzice zginęli. Nie chciała teraz znać ich imion. Wiedziała co chce zrobić. Udała się na ulicę pełną klubów. Tutaj właśnie zaczynało się nocne życie. Bez problemu znalazła dilera... Nie chciała Kruchej Blondynki. Wszystko co miała wydała na heroinę...
Znalazła mały zakamarek między dwoma melinami kilka ulic dalej. Wyciągnęła list od Mary. Otarła łzy i zaczęła czytać.
"Miało być inaczej... Miałam przyjechać tutaj na miesiąc, a zaraz potem wrócić do ojca do San Francisco. A teraz?
Przepraszam, ale musiałam to zrobić. Kiedy ty czytasz ten list ja jestem już z nimi... Przyjechałam tu aby się "wyleczyć". Próba gwałtu i wiadomość o śmierci ojca sprawiły że ponownie wylądowałam na dnie... Twarze morderców zapamiętam do końca życia. Nie. Nie powinnam pisać "do końca życia" zabijając się. Tu nie ma dla nie miejsca. Muszę odejść..."
Dziewczyna przerwała czytanie spoglądając na dwie krople krwi na dole kartki.
"... nie wiem czego ci ludzie chcieli od mojej rodziny... I tak prędzej czy później zamordowaliby mnie... Dziękuje że ten ostatni dzień spędziłaś razem ze mną..."
Dziewczyna schowała list z powrotem do kieszeni. Przez kolejne kilkanaście minut myślała o ludziach których chce opuścić - o Jeffrey'u i przybranej matce. Ojciec się dla niej nie liczył... - a potem o Mary i prawdziwych rodzicach. Może ona też ich tam spotka?
Wbiła strzykawkę w żyłę i po chwili przyjemne ciepło rozpłynęło się po jej ciele.
Jeszce raz.
I ponownie.
I jeszcze.
Pustka.
Cisza.
Śmierć.

***

William Bailey szybkim krokiem mijał ulice które tętniły życiem. Po kilkudziesięciu minutach był pod domem przyjaciela. Denerwował się. Z jednej strony chciał już mieć to za sobą, a z drugiej bał się reakcji chłopaka... Po chwili wahania zadzwonił do drzwi w których stanęła pani Isbell.
- Jest Jeff? - zapytał rudowłosy.
- Jest w pokoju. Zawołać go?
- Nie, nie trzeba... - wszedł do środka.
"Oby nie zrezygnował z wyjazdu..." - pomyślał po czym uchylił drzwi i wślizgnął się do pokoju przyjaciela.
- Będę walił prosto z mostu, dobra? - zapytał, a gitarzysta tylko spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
- Chodzi o nią?
- Tak... - zaczął Will - Ona... Ona nie żyje.

środa, 25 marca 2015

4. "Opowieść o narkomance"


Rozmawiały. Nie zwracały uwagi na mijający czas. Ktoś mógłby pomyśleć że są dobrymi przyjaciółkami, które nigdy się nie rozstały. A w rzeczywistości było inaczej. Widziały się po raz pierwszy od ponad roku. Jedna była dziewczyną uzależnioną od narkotyków, a druga półsierotą po załamaniu psychicznym. Przyjaciółki? Kiedyś. Dziś tylko znajome...
Po jakimś czasie włączyły na starym telewizorze popołudniowe wiadomości..
- Wczoraj, w godzinach wieczornych z więzienia na obrzeżach San Francisco uciekli dwaj mężczyźni skazani rok temu na piętnaście lat więzienia za zabójstwo Jane Williams i brutalne pobicie jej osiemnastoletniej córki - oznajmił prezenter a Mary z głośnym hukiem wypuściła z ręki kubek który potoczył się w róg pokoju, cudem nie rozbijając się o podłogę - dzisiaj nad ranem dopuścili się kolejnej zbrodni. W jednym ze starych bunkrów w San Francisco znaleziono ciało James'a Williams. Jest to mąż Jane. Ni wiemy czy rodzina Williams'ów miała jakąś styczność z mordercami... Mężczyźni niecałe dwie godziny temu zostali złapani przez policję. Jeden uciekł, jest poszukiwany - na ekranie pojawił się portret zabójcy. Miał na oko 25 lat, czarne krótkie włosy i a na szyi wytatuowany napis. - drugi powiesił się po umieszczeniu w więzieniu...
Zbliżenie na czarny worek... Co w środku? Jej ojciec. Jedyna osoba, która jej pozostała odeszła... Mary ze łzami w oczach cofnęła się na kilka kroków, a po chwili wybiegła z mieszkania.
Ona naprawdę chciała za nią biec. Biec aby ją dogonić. Być z nią. 
Tutaj chodziło o samą obecność a nie o pocieszanie.
"Nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Poradzisz sobie. Zapomnij..." - na co komu takie słowa? One nic nie zmienią. O tym co się stało, co nas dotknęło nie zapomnimy przez jedno "Nie przejmuj się".
Mogła pobiec. Jednak coś w głębi duszy zabroniło jej tego. Gdyby to uczyniła być może los Mary byłby inny...
Skuliła się na kanapie wpatrując się w tylko sobie znany punkt. Nie wytrzymała tak długo. Założyła buty, kurtkę i wyszła. Czy chciała znaleźć Mary. 
Nie.
Przyjaciel, diler, gitarzysta - do niego zmierzała. Czy na pewno był jej przyjacielem? Zaczęła z to wątpić. Tak naprawdę to on od zawsze podawał jej prochy... Ale przecież tego potrzebowała. On miał coś co było jej niezbędne do życia. 
Podjęła decyzję. Znów szła tą samą doskonale znaną drogą z trudem usiłując powstrzymać drganie rąk. 
Była już niedaleko... Jeszce tylko kilkanaście minut drogi i będzie ją miała. Nagle przystanęła. Ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Chciała zawrócić. Była jednak zbyt słaba. Nie miała w sobie na tyle siły, by wygrać z narkotykami. Wygrać chociaż ten jeden dzień. W głowie miała tylko jedną myśl. Krucha Blondynka. Przyjaciółka która nigdy jeszcze nie zawiodła... 
Mary? W tym momencie o niej zapomniała. Żałowała że ją zostawiła w tak trudnej chwili. Zamiast ją wesprzeć po raz kolejny wybrała prochy...
A co się działo z Mary?
Ona również podążała własną drogą. Dokąd zmierzała? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Co czuła? Żal? Smutek? Rozpacz? Czuła pustkę... Tak jakby na świecie nie było już nikogo kto mógłby jej pomóc.Kto mógłby ją wesprzeć...
Chciała być razem z nimi. W końcu spotkać się z matką. Powiedzieć jak bardzo ją kocha. Spojrzeć w jej roześmiane oczy. Zobaczyć się z ojcem. Przeprosić go za to że wyjechała do Lafayette zostawiając go....
Czy to wszystko było postanowione? Może to oni, Ci którzy ich zabili, kazali jej lekarzowi wysłać ją do rodzinnego miasta by mieć wolną rękę do działania? Może chcieli żeby nie było żadnych świadków tego zabójstwa? Chciała znać odpowiedź na wszystkie te pytania. Jednak wiedziała, że nigdy jej nie otrzyma.
"Oni już nie wrócą" - powiedział głos w jej głowie. Ze łzami w oczach usiadła na zimnym chodniku opierając się plecami o ścianę starego budynku. Porzuconego. Tak jak ona...
Jednak ktoś o niej myślał... Przystanęła kilkanaście metrów przed znajomą chatką. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie chciała iść dalej mimo iż była już tak blisko celu. Usiadła na powalonym pniu jakiegoś drzewa. Zostawiła Mary... Tak po prostu ją opuściła... A co by było gdyby to jej ojciec został zamordowany? No cóż... Na pewno nie tęskniłaby za nim. Może jedynie odrobinę. Na samym początku. Nie pamiętała już prawie jak to było zanim zaczął pić...
Z trudem wstała i ruszyła do chatki. Weszła do środka. Przywitał ją ten sam znajomy zapach... Tak jak ostatnio siedział na kanapie paląc papierosa.
- Masz? - zapytała lekko drżącym głosem spoglądając na niego. Spojrzał na nią zaniepokojonym wzrokiem a w jego oku pojawiła się łza. Niewinna, mała łza jednak na tyle widoczna że ona bez problemu ją ujrzała.
- Może i mam - szepnął - Ale na pewno ci nie dam.
- Dlaczego? Zapłacę ci.
- Nie chcę pieniędzy - spojrzał na nią wzrokiem, który dobrze znała. Wzrokiem, który mówił "Dlaczego to robisz? Czemu się temu nie sprzeciwisz? Bądź silna..." Mnóstwo razy tak na nią patrzał. Zwykle wtedy kiedy przychodziła do niego po prochy... - Chcę twojego dobra. Chcę żebyś nie brała, bo...bo boje się że nie poradzisz sobie kiedy wyjadę...
- No właśnie! - krzyknęła nie kryjąc emocji. Chciała mu powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu. Wszystko bez wyjątków... - Chcesz wyjechać! Kariera, pieniądze, dziwki i alkohol! O tym marzysz nie mając nawet zespołu! Wolisz to zamiast mnie! Chcesz mnie zostawić samą! Samą! Oprócz ciebie nie mam już nikogo! Rodzice?! Oni mnie nie rozumieją! Ojca praktycznie już nie mam Matka cały czas siedzi w pracy! Nie mam nikogo! - krzyczała dalej. Potem powiedziała mu o wszystkim o czym chciała. Nawet o Mary...
Wysłuchał. Wszystko do niego dotarło. Zaczął wątpić w to, czy powinien wyjeżdżać... Widział w jakim jest stanie. Nie chciał by była sama.
Zaczęła się trząść. Usiadła na sofie, kuląc się w kłębek. Widział, że jest jej ciężko. Że nie wytrzymuje... Nie miał zamiaru podawać jej prochów. Chciał ją tego oduczyć, ale... Sięgnął pod woreczek. Uformował malusieńką kreskę, a ona bez słowa wzięła...
Już po chwili uspokoiła się.
Nie chcąc tracić czasu chwycił jej dłoń i poprowadził w stronę wyjścia. Szli wolno do czasu aż wyszli na ulicę. Zaczęło padać. Niebo płakało... Wiedział, że już niedaleko, więc wziął ją na ręce. Była lekka. Przerażająco lekka. Jakby jej kości były wypełnione powietrzem...
Po chwili byli już w jego domu. Nie było tam nikogo oprócz nich. Położył jej bezwładne ciało na swoim łóżku. Spała. Spojrzał na jej spokojna twarz zniszczoną narkotykami...
Po kilkunastu minutach obudziła się.
- Odprowadzę cię to domu, dobrze? - zapytał na co ona tylko kiwnęła głową.
Szli w milczeniu. Nie przeszkadzała im cisza. Skręcili w boczną uliczkę z której dobiegał sygnał radiowozu...

niedziela, 8 marca 2015

3. "Opowieść o narkomance"


Kolejny dzień zaczynał się tak samo. Tak jak inne. Ale jak się potoczy? To pytanie zadawała sobie codziennie jednak cały czas było tak samo. Monotonnie i szaro. 
Z niechęcią wstała z łóżka i podeszła do ciemnego regału stojącego w rogu pokoju. Z jednej z półek zdjęła duże pudełko. Wyrzuciła jego zawartość na podłogę. Po chwili trzymała już w rękach mały kluczyk. Podeszła do drzwi, wsunęła go do dziurki i przekręciła. Teraz już nikt nie będzie jej przeszkadzał... 
Jak zacząć dzień? Tak jak zwykle. Z szafy wyciągnęła nienoszoną kurtkę. W jej kieszeni odnalazła malusieńki woreczek. Porcja na jeden raz. Matka wczoraj pozbawiła ją wszelkich zapasów jednak nigdy nie odkryła tego miejsca. Uformowała kreskę. Wciągnęła. Chwila ulgi...
Wiedziała że jedyny diler którego zna za wszelką cenę będzie chciał ograniczyć jej dostęp do prochów. Musiała poszukać kogoś innego. Kogoś kto w dobrej cenie, bez problemu sprzeda jej trochę kokainy. 
Usłyszała jak matka wychodzi do pracy. Ojciec? Pewnie nie wrócił na noc do domu...
Otworzyła drzwi i udała się na przedpokój. Założyła glany i ulubiony płaszcz. Do kieszeni wsunęła kilka banknotów. Wyszła na zewnątrz akurat w momencie kiedy błękitne niebo przysłoniły szare chmury. Po kilku minutach zaczęło padać. Naciągnęła kaptur na głowę. Pogoda idealnie wpasowała się w jej dzisiejszy, ponury nastrój. 
Szukała ciemnej opuszczonej uliczki na obrzeżach miasta. Nie obchodziło ją to że moknie, ani że idzie nieznaną drogą. Nagle usłyszała czyjś krzyk. 
Czuła że ten krzyk należy do kogoś kogo zna... Zatrzymała się. Z pobliskiego budynku wybiegła dziewczyna, na oko w jej wieku. Coś kazało jej biec za nią. Nie wiedząc czemu zrobiła to. Nieznajoma zatrzymała się przy starym, opuszczonym hotelu. Nieznajoma? Znała ją. Znała i to aż za dobrze... Dziewczyna wyszeptała jej imię.
- Mary? - zapytała z niedowierzaniem.
- Pomóż mi, błagam pomóż! - prosiła ze łzami w oczach.
- Ale o co chodzi?
- Uciekłam... Uciekłam jakiemuś pierdolonemu gwałcicielowi...
- Ale... ale co ty tu robisz?
- Wróciłam - powiedziała dziewczyna - dwa dni temu. Nie mam nic. Okradł mnie, pobił a potem...
- Spokojnie... - zaczęła ale po chwili dotarło do niej kim jest dla niej Mary. - Myślisz że ci pomogę? Po tym co mi zrobiłaś?
- A co ja ci niby takiego zrobiłam?
- Jeszcze udajesz że nie pamiętasz? Nie wychodzi ci to... To ty odpowiadasz za to gdzie jestem teraz! Ty i twoja jebana "jedna kreska"!
- Chodzi ci o to że na jakiejś imprezie dałam ci trochę kokainy? Mogłaś tego nie brać. Każdy wziął, każdy spróbował. Po jednej kresce nie musisz się uzależnić! - mówiła Mary - ja dałam ci tylko spróbować. Wyjechałam dwa tygodnie później i przez ten czas nic ci nie dawałam. Lepiej przejrzyj na oczy! On był dilerem i to od niego brałaś prochy! Nadal pewnie uważasz go za przyjaciela! Szczerze? Odwróciłaś się od niewłaściwej osoby!
Cofnęła się na kilka kroków. Teraz wszystko zaczęło do niej docierać. W jednej chwili zmieniła swój pogląd na Mary. Nie wiedziała czy słusznie postępuje ale coś kazało jej tak zrobić.
- Chodź - wyszeptała podając jej rękę. Mary chwyciła dłoń. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła kilka zadrapań na jej prawym policzku. Po chwili były na przystanku autobusowym. 
- Dlaczego wróciłaś?- wyszeptała. 
- Potrzebowałam tego. To miał być element mojej terapii - powrót do miejsc które dobrze wspominam...
- Terapii?
- O niczym nie wiesz? Zresztą skąd ty miałaś o tym wiedzieć... Może od początku. Wyjazd planowany był od dawna, ale nie chciałam ci o nim mówić. Miałam cię powiadomić o tym następnego dnia po tej imprezie. Ale wtedy znajomi znów gdzieś nas wyciągnęli. Alkohol, narkotyki. Trzeciego dnia też tak było. Pamiętam że wróciłam do domu rano. Matka się wściekła i stwierdziła że to ty tak na mnie działasz. Trzeba się było zacząć pakować, a ja dostałam zakaz spotykania się ze znajomymi. Spotkałyśmy się dzień przed wyjazdem. Pamiętasz? Byłaś dziwna. Naprawdę dziwna. Widać było że wpuściłaś się w to gówno. Przez dwa jebane tygodnie zdążyłaś się uzależnić. A ja o tym nic nie wiedziałam. Wiesz jak się wtedy czułam? Chujowo. Po prostu chujowo. Czułam się za to odpowiedzialna. Żałowałam, że zostawiłam cię na ten czas mimo iż tak naprawdę nie miałam wyboru. - przerwała monolog spoglądając na przyjaciółkę. Czekała aż coś powie jednak ta milczała. Mary odebrała to jako znak, że ma mówić dalej. - Wyjechałam. Było ciężko. Tęskniłam za życiem tutaj...
- Ale za mną pewnie nie... - wtrąciła cię - nie obchodził cię mój los... Brzydziłaś się mnie.
- Nie! Żałowałam że cię zostawiłam w takim staniem ale po jakimś czasie faktycznie zapomniałam...Ale wiesz dlaczego? - nie zdążyła dokończyć bo akurat nadjechał autobus. Wsiadły do środka i w ciszy dojechały na osiedle. Dziewczyna wiedząc że nikogo nie ma w domu otworzyła drzwi mieszkania. Mary usiadła na łóżku w pokoju dziewczyny, a ta przemyła jej zdarte do krwi kolano.
- To był deszczowy dzień. Byłam w domu tylko z matką. Wysiadło światło. Siedziałyśmy w salonie przy jednej świecy. Potem zadzwonił dzwonek. Mama poszła otworzyć, myśląc że ojciec wrócił wcześniej z pracy. Gdyby tylko wiedziała że popełnia największy błąd swojego życia... - syknęła gdy dotknęła jej rany na policzku. - Było ich dwóch. Mieli kominiarki na twarzach. Ją pobili a mnie brutalnie przywiązali do krzesła... - głos jej się załamał a w oczach pojawiły łzy - Musiałam na to wszystko patrzeć... Gdy zamykałam oczy, ten który stał obok mnie szarpał mnie za włosy i kopał. A ten drugi... zabijał ją. Powoli, bezlitośnie ją zabijał...Najpierw pobił i skopał, tak, że straciła przytomność. Wyciął na jej policzku jakiś wzorek... Wypalił oko. Jej krzyk... Nigdy go nie zapomnę... Odcinał jej palec po palcu... Podłoga była cała we krwi... A na sam koniec wbił jej nóż prosto w serce. Mną rzucili o ścianę... Obudziłam się w szpitalu. Kilka dni później odbył się pogrzeb. Przeszłam załamanie psychiczne. Byłam na dnie. Wizyty u psychologa stały się codziennością. Lekarze stwierdzili że powinnam wrócić do miejsca w którym spędziłam większość życia... Tak też zrobiłam. - zakończyła.
Jeszcze kilka dni wcześniej uważała Mary za wroga. Tego dnia zdecydowanie zmieniła swój pogląd na nią i zdała sobie sprawę z tego jak wiele przeszła.