wtorek, 7 kwietnia 2015

5. "Opowieść o narkomance".


Szli w milczeniu. Nie przeszkadzała im cisza. Skręcili w boczną uliczkę z której dobiegał sygnał radiowozu...
Akurat przyjechała karetka z której wyszło dwóch ratowników. Podbiegli do ciała, które dopiero teraz zauważyła. Rozpoznałaby je wszędzie...
"Ona żyje. Po prostu zemdlała. Wezmą ją na badania  i wszystko będzie dobrze..." - powtarzała w myślach. Nie mogła myśleć inaczej... Jeden z lekarzy rozpoczął resuscytacje, a drugi próbował powstrzymać krwotok. Głębokie rany. Rany na rękach z których sączyła się krew. Obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że robią to na marne. Że szanse na uratowanie jej życia są małe. Malusieńkie. Jednak mimo to nie poddawali się. Ratunek życia - to był ich cel...
Kilkanaście minut dłużących się niemiłosiernie... Moment w którym oderwali się od ciała. Bezwładnego ciała. Wiedziała że jest martwe. Że odeszła... Z jej oczu zaczęły lecieć łzy. Zaczęła się trząść tak samo jak wtedy gdy była na głodzie...
Nawet z odległości kilkunastu metrów usłyszała głos lekarza. Z jego ust wyszły słowa których tak bardzo nie chciała usłyszeć. Słowa które działały na jej serce jak miliony maleńkich szpilek wbijających się w jej serce...
- Godzina zgonu... 20:35...
Niedowierzanie. Szok. Dlaczego to zrobiła? Odpowiedź była prosta - chciała spotkać się z rodzicami. Skończyć życie które dzień za dniem stawało się coraz trudniejsze...
Przyspieszony oddech. Wielka gula w gardle. Nogi jak z waty. Gdyby nie przyjaciel stojący tuż obok niej najprawdopodobniej upadłaby na ziemię.
Po chwili jednak oprzytomniała. Uwolniła się z objęć chłopaka i ze łzami w oczach ruszyła w kierunku lekarzy którzy przenosili ciało. Poczuła, że ktoś mocno chwyta ją za ramię. Chciała się wyrwać. Biec dalej, ale uścisk był zbyt mocny. Odwróciła się i spojrzała na młodego policjanta.
- Nie możesz dalej iść - powiedział. Nie była w stanie mu odpowiedzieć. Z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Patrzyła na niego. Jej oczy mówiły wszystko jednak on nie pozwolił iść dalej. Zaczęła znów się wyrywać, szarpać... Kątem oka zobaczyła biegnącego ku niej Jeff'a. Mocno ją przytulił. Tak jakby miało to coś zmienić. Jakby miało zabić smutek po śmierci Mary.
- To była jej przyjaciółka - szepnął do policjanta rozluźniając uścisk.
- Mógłby pan podać jej dane?
- Mary Williams - odpowiedziała zamiast niego dziewczyna - Od dwóch lat mieszkała w San Francisco. Miała osiemnaście lat.. Dziś dowiedziała się o śmierci ojca. Była załamana psychicznie. Matkę zamordowano rok temu - głos jej się załamał. Cofnęła się na kilka kroków. Zaczęła biec. Chciała uciec jak najdalej. Nie odwracała się. Nie spoglądała za siebie... Co czuła? Pustkę. Pustkę, żal i tęsknotę... Czuła się odpowiedzialna. Odpowiedzialna za jej śmierć. Pozwoliła jej biec, a sama udała się po narkotyki. Prochy zamiast życia przyjaciółki. Odzyskanej przyjaciółki.
Zatrzymała się. Nie miała już siły. Usiadła na brudnym chodniku i opuściła głowę. Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła był już przy niej Jeffrey. Ile czasu minęło? Kilka sekund? Minut? A może trwało to trochę dłużej? Przyjaciel jednak ją gonił. Nie zostawił jej samej. Samej po czyjejś śmierci tak jak ona zrobiła to w stosunku do Mary.
- Zostawiła ci coś - powiedział spoglądając w jej przekrwione, kiedyś roześmiane, teraz przepełnione bólem i cierpieniem oczy i podał jej pomiętą lekko przybrudzoną karteczkę.
- Skąd to masz?
- Wyjąłem to z jej dłoni zanim zajęła się tym policja. To do ciebie... - wstała a on delikatnie ją przytulił - Przepraszam ale muszę ci to powiedzieć...
- Jeff... O co znowu chodzi?
- Wyjeżdżam wcześniej... Za dwa dni mam samolot...
Cofnęła się na kilka kroków. Słyszała tylko przyspieszone bicie swojego serca. Podeszła do chłopaka i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.
- Ja... Przepraszam... - szepnęła tak cicho, że nikt oprócz niego nie mógł tego usłyszeć.
A potem zaczęła biec.. Znów zaczęła uciekać, ale tym razem do swojego domu. Padało. Ostatnio pogoda idealnie wpasowywała się w jej nastrój... Przemoknięta dotarła na osiedle. Tak jak zawsze kopnęła latarnie stojącą na środku podwórka. Zgasła.
Stanęła i spojrzała w niebo... Myślała o Mary . Myślała o śmierci. Jednak w głowie tkwiło tylko jedno pytanie - co jest dalej? Chciała znać miejsce do którego pójdzie gdy już żaden wdech powietrza nie zaszczyci jej ciała.
Bóg? Nie wierzyła w niego. Ona również mogłaby sobie kogoś takiego wymyślić.Niebo? Piekło? Nawet jeśli takie miejsca istnieją to ona i tak jest przegrana...
Po jakimś czasie zdecydowała się wejść do bloku.Stanęła pod drzwiami mieszkania szukając kluczy. Znalazła je w kieszeni w której był też list... Przekręciła zamek i weszła do środka. Od razu udała się do swojego pokoju. Widziała że w salonie świeci się światło. Matka była w mieszkaniu. Wyszła z salonu i skierowała się do pokoju córki. Córki?
- Nie mogę już przed tobą tego dłużej ukrywać - wyznała a w dziewczynie zamarło serce. Czy dziś usłyszy kolejną wiadomość która odwróci jej życie do góry nogami? - martwię się o ciebie. Przysięgłam sobie, że się tobą zaopiekuje. Nie jestem twoją matką... - w oczach dziewczyny pojawiły się łzy - twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym...
Nie chciała słyszeć niczego więcej. Tyle jej wystarczyło. Wybiegła z domu. Po raz kolejny uciekała przed rzeczywistością...
Żyła z kobietą, która tylko udawała jej rodzicielkę. Jej prawdziwi rodzice zginęli. Nie chciała teraz znać ich imion. Wiedziała co chce zrobić. Udała się na ulicę pełną klubów. Tutaj właśnie zaczynało się nocne życie. Bez problemu znalazła dilera... Nie chciała Kruchej Blondynki. Wszystko co miała wydała na heroinę...
Znalazła mały zakamarek między dwoma melinami kilka ulic dalej. Wyciągnęła list od Mary. Otarła łzy i zaczęła czytać.
"Miało być inaczej... Miałam przyjechać tutaj na miesiąc, a zaraz potem wrócić do ojca do San Francisco. A teraz?
Przepraszam, ale musiałam to zrobić. Kiedy ty czytasz ten list ja jestem już z nimi... Przyjechałam tu aby się "wyleczyć". Próba gwałtu i wiadomość o śmierci ojca sprawiły że ponownie wylądowałam na dnie... Twarze morderców zapamiętam do końca życia. Nie. Nie powinnam pisać "do końca życia" zabijając się. Tu nie ma dla nie miejsca. Muszę odejść..."
Dziewczyna przerwała czytanie spoglądając na dwie krople krwi na dole kartki.
"... nie wiem czego ci ludzie chcieli od mojej rodziny... I tak prędzej czy później zamordowaliby mnie... Dziękuje że ten ostatni dzień spędziłaś razem ze mną..."
Dziewczyna schowała list z powrotem do kieszeni. Przez kolejne kilkanaście minut myślała o ludziach których chce opuścić - o Jeffrey'u i przybranej matce. Ojciec się dla niej nie liczył... - a potem o Mary i prawdziwych rodzicach. Może ona też ich tam spotka?
Wbiła strzykawkę w żyłę i po chwili przyjemne ciepło rozpłynęło się po jej ciele.
Jeszce raz.
I ponownie.
I jeszcze.
Pustka.
Cisza.
Śmierć.

***

William Bailey szybkim krokiem mijał ulice które tętniły życiem. Po kilkudziesięciu minutach był pod domem przyjaciela. Denerwował się. Z jednej strony chciał już mieć to za sobą, a z drugiej bał się reakcji chłopaka... Po chwili wahania zadzwonił do drzwi w których stanęła pani Isbell.
- Jest Jeff? - zapytał rudowłosy.
- Jest w pokoju. Zawołać go?
- Nie, nie trzeba... - wszedł do środka.
"Oby nie zrezygnował z wyjazdu..." - pomyślał po czym uchylił drzwi i wślizgnął się do pokoju przyjaciela.
- Będę walił prosto z mostu, dobra? - zapytał, a gitarzysta tylko spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
- Chodzi o nią?
- Tak... - zaczął Will - Ona... Ona nie żyje.