Od tamtej nocy minęły trzy dni. Gdy budzik zadzwonił z niechęcią zwlekła się z łóżka. Założyła ulubioną koszulkę z logo Led Zeppelin i czarne rurki. Spakowała wszystkie potrzebne rzeczy do torby. Dorzuciła oczywiście woreczek. Woreczek z zawartością, która była jej potrzebna do życia. Potrzebna może nawet bardziej niż tlen...
Opuściła pokój, założyła buty i chciała wychodzić z domu.
- Śniadanie? - usłyszała dobiegający z kuchni głos matki.
- Nigdy nie jem!
- Od dzisiaj jesz!
- Nie mam zamiaru. Daj mi święty spokój...
- Czy ty tego nie widzisz? Żyjesz tylko prochami, niczym innym!
- I co z tego? I tak nie ma już dla mnie ratunku! - krzyknęła i nie chcąc dalej rozmawiać trzasnęła drzwiami. Po chwili szła już podziurawioną, rozpadającą się drogą w kierunku znienawidzonej szkoły. Mogła tam nie iść. Mogła udać się do jakiegoś baru i schlać w trzy dupy. Jednak tego nie zrobiła. Dotarła pod szkołę. Jeszcze tylko niecałe trzy miesiące i będzie wolna. Ale przez ten czas musiała znieść widok tych wszystkich fałszywych twarzy. Nie miała tam nikogo. Mary była jej przyjaciółką... Była. Wyjechała zostawiając ją samą z narkotykami.
Miała jedynie przyjaciela. Przyjaciela starszego od siebie równocześnie będącego jej dilerem.
\Weszła do budynku kierując się prosto pod odpowiednią klasę. Nienawidziła widoku dziewczyn z grubą warstwą tapety na twarzy które codziennie kłębiły się przed wejściem czekając na bogatych chłopaków. A takich było tu sporo...
Po dzwonku wzywającym na lekcje weszła do klasy. Usiadła w ostatniej ławce w zacienionym miejscu. Tu czuła się... bezpiecznie? Można tak powiedzieć. Tu nikt nie zwracał na nią uwagi...
Na przerwie szybkim krokiem udała się do toalety. Weszła do kabiny i wciągnęła kreskę. To była już codzienność... Narkotyki były jej życiem. Ile najdłużej bez nich wytrzymała? Trzy dni. Trzy kurewskie dni. Dłużej nie dała rady...
Po skończonych zajęciach pospiesznie wyszła z budynku. Powinna była zrobić to co zwykle - wrócić do domu, dostać opierdol za to że znowu wzięła i zamknąć się w pokoju. Sama. Sama ze swoimi problemami, których nie rozumiał nikt. Oprócz niego. Tam właśnie zmierzała. Zapukała do drzwi znajomego budynku. Domu, który mógłby być jej schronieniem, miejscem do którego wracałaby. Tak. Wolała jego dom niż swój. W drzwiach ujrzała znajomą twarz. Mieszkał tutaj, a chatka w lesie była tylko "siedzibą dilera". Wtuliła się w niego. Brakowało jej tego ciepła. Nie, nie kochała go, a bynajmniej próbowała sobie to wmówić. Weszła za nim do środka, przywitała jego matkę i skierowała się do pokoju chłopaka. Było tak jak zawsze. Grał na gitarze, a ona opierając głowę na jego ramieniu wsłuchiwała się w dźwięki muzyki. Dwie godziny minęły w oka mgnieniu.
- Muszę ci coś powiedzieć - rzucił nagle odkładając instrument na stojak stojący w rogu pokoju.
- Tak?
- Bo... Bo ja...
- O co chodzi? - zapytała.
- O... Kurwa, chodzi o wyjazd. Do Los Angeles. Na... Na dłuższy czas. Ja... Przepraszam...
- Nie! - krzyknęła, a on objął ją swoimi silnymi ramionami i pozwolił by koszulka przesiąknęła jej łzami. Nie chciał aby przez niego płakała, ale musiał w końcu jej to powiedzieć. Nie mógł tego ukrywać. Wyjazd był jedyną szansą na osiągnięcie upragnionej sławy... Ale czy na pewno tego chciał? Zdał sobie sprawę z tego że jest dla niej ogromnym oparciem. Był jej dilerem, więc to on odpowiadał za jej kontakt z narkotykami. Musi to przerwać. Postawić mur pomiędzy nią a prochami. Kiedy on wyjedzie ona może przesadzić...
Nie chciał jej puszczać jednak ona szybko cofnęła się. Z pudełka leżącego na biurku wyciągnęła mały lniany woreczek i szybkim ruchem wysypała jego zawartość na blat... Sprawnym ruchem uformowała kreskę a on widząc co chce zrobić mocno chwycił ją za nadgarstki próbując unieruchomić. Zaczęła go kopać próbując się uwolnić. Po kilku minutach walki poddała się. Puścił ją. Ze łzami w oczach podeszła do drzwi i pociągnęła za klamkę.
- Ale... - zaczął. - Wybaczysz mi?
- Zobaczymy- odpowiedziała ledwo słyszalnie wychodząc. Szła nieznaną drogą. Tak naprawdę nie obchodziło ją dokąd zmierza. Mogła przecież zgubić się i nigdy nie wrócić... Czy ktoś by za nią tęsknił? Kiedyś pomyślałaby że ma jego, a teraz... Chce zostawić ją samą. Na zawsze. Wiedziała, że kiedyś musiałoby ją to spotkać, ale nie spodziewała się że dojdzie do tego tak szybko...
Po ponad godzinie błąkania się po uliczkach widzianych po raz pierwszy na oczy wyszła na główną drogę. Zaczęło się ściemniać. Usiadła na jednej z pobliskich ławek. Wyciągnęła z kieszeni lekko pomiętą paczkę czerwonych Marlboro. Odpaliła jednego papierosa i zaciągnęła się dymem. Po kilku wypalonych fajkach wstała i ruszyła do klubu. Jedna szklanka Daniels'a. A może dwie? Tak. Dwie. A potem poszła do domu. Drzwi były otwarte więc niepostrzeżenie wślizgnęła się do środka. Udała się do swojego pokoju i zajrzała pod poduszkę w poszukiwaniu kokainy. Pusto. Ręce zaczęły jej się trząść. Wiedziała, że matka wzięła mały woreczek i spuściła jego zawartość w toalecie... Wsunęła się pod kołdrę i oddała w ramiona Morfeusza.
- Śniadanie? - usłyszała dobiegający z kuchni głos matki.
- Nigdy nie jem!
- Od dzisiaj jesz!
- Nie mam zamiaru. Daj mi święty spokój...
- Czy ty tego nie widzisz? Żyjesz tylko prochami, niczym innym!
- I co z tego? I tak nie ma już dla mnie ratunku! - krzyknęła i nie chcąc dalej rozmawiać trzasnęła drzwiami. Po chwili szła już podziurawioną, rozpadającą się drogą w kierunku znienawidzonej szkoły. Mogła tam nie iść. Mogła udać się do jakiegoś baru i schlać w trzy dupy. Jednak tego nie zrobiła. Dotarła pod szkołę. Jeszcze tylko niecałe trzy miesiące i będzie wolna. Ale przez ten czas musiała znieść widok tych wszystkich fałszywych twarzy. Nie miała tam nikogo. Mary była jej przyjaciółką... Była. Wyjechała zostawiając ją samą z narkotykami.
Miała jedynie przyjaciela. Przyjaciela starszego od siebie równocześnie będącego jej dilerem.
\Weszła do budynku kierując się prosto pod odpowiednią klasę. Nienawidziła widoku dziewczyn z grubą warstwą tapety na twarzy które codziennie kłębiły się przed wejściem czekając na bogatych chłopaków. A takich było tu sporo...
Po dzwonku wzywającym na lekcje weszła do klasy. Usiadła w ostatniej ławce w zacienionym miejscu. Tu czuła się... bezpiecznie? Można tak powiedzieć. Tu nikt nie zwracał na nią uwagi...
Na przerwie szybkim krokiem udała się do toalety. Weszła do kabiny i wciągnęła kreskę. To była już codzienność... Narkotyki były jej życiem. Ile najdłużej bez nich wytrzymała? Trzy dni. Trzy kurewskie dni. Dłużej nie dała rady...
Po skończonych zajęciach pospiesznie wyszła z budynku. Powinna była zrobić to co zwykle - wrócić do domu, dostać opierdol za to że znowu wzięła i zamknąć się w pokoju. Sama. Sama ze swoimi problemami, których nie rozumiał nikt. Oprócz niego. Tam właśnie zmierzała. Zapukała do drzwi znajomego budynku. Domu, który mógłby być jej schronieniem, miejscem do którego wracałaby. Tak. Wolała jego dom niż swój. W drzwiach ujrzała znajomą twarz. Mieszkał tutaj, a chatka w lesie była tylko "siedzibą dilera". Wtuliła się w niego. Brakowało jej tego ciepła. Nie, nie kochała go, a bynajmniej próbowała sobie to wmówić. Weszła za nim do środka, przywitała jego matkę i skierowała się do pokoju chłopaka. Było tak jak zawsze. Grał na gitarze, a ona opierając głowę na jego ramieniu wsłuchiwała się w dźwięki muzyki. Dwie godziny minęły w oka mgnieniu.
- Muszę ci coś powiedzieć - rzucił nagle odkładając instrument na stojak stojący w rogu pokoju.
- Tak?
- Bo... Bo ja...
- O co chodzi? - zapytała.
- O... Kurwa, chodzi o wyjazd. Do Los Angeles. Na... Na dłuższy czas. Ja... Przepraszam...
- Nie! - krzyknęła, a on objął ją swoimi silnymi ramionami i pozwolił by koszulka przesiąknęła jej łzami. Nie chciał aby przez niego płakała, ale musiał w końcu jej to powiedzieć. Nie mógł tego ukrywać. Wyjazd był jedyną szansą na osiągnięcie upragnionej sławy... Ale czy na pewno tego chciał? Zdał sobie sprawę z tego że jest dla niej ogromnym oparciem. Był jej dilerem, więc to on odpowiadał za jej kontakt z narkotykami. Musi to przerwać. Postawić mur pomiędzy nią a prochami. Kiedy on wyjedzie ona może przesadzić...
Nie chciał jej puszczać jednak ona szybko cofnęła się. Z pudełka leżącego na biurku wyciągnęła mały lniany woreczek i szybkim ruchem wysypała jego zawartość na blat... Sprawnym ruchem uformowała kreskę a on widząc co chce zrobić mocno chwycił ją za nadgarstki próbując unieruchomić. Zaczęła go kopać próbując się uwolnić. Po kilku minutach walki poddała się. Puścił ją. Ze łzami w oczach podeszła do drzwi i pociągnęła za klamkę.
- Ale... - zaczął. - Wybaczysz mi?
- Zobaczymy- odpowiedziała ledwo słyszalnie wychodząc. Szła nieznaną drogą. Tak naprawdę nie obchodziło ją dokąd zmierza. Mogła przecież zgubić się i nigdy nie wrócić... Czy ktoś by za nią tęsknił? Kiedyś pomyślałaby że ma jego, a teraz... Chce zostawić ją samą. Na zawsze. Wiedziała, że kiedyś musiałoby ją to spotkać, ale nie spodziewała się że dojdzie do tego tak szybko...
Po ponad godzinie błąkania się po uliczkach widzianych po raz pierwszy na oczy wyszła na główną drogę. Zaczęło się ściemniać. Usiadła na jednej z pobliskich ławek. Wyciągnęła z kieszeni lekko pomiętą paczkę czerwonych Marlboro. Odpaliła jednego papierosa i zaciągnęła się dymem. Po kilku wypalonych fajkach wstała i ruszyła do klubu. Jedna szklanka Daniels'a. A może dwie? Tak. Dwie. A potem poszła do domu. Drzwi były otwarte więc niepostrzeżenie wślizgnęła się do środka. Udała się do swojego pokoju i zajrzała pod poduszkę w poszukiwaniu kokainy. Pusto. Ręce zaczęły jej się trząść. Wiedziała, że matka wzięła mały woreczek i spuściła jego zawartość w toalecie... Wsunęła się pod kołdrę i oddała w ramiona Morfeusza.